Top 5: Filmy biograficzne o muzykach, które warto znać

11/26/2020

 Witajcie!

Paskudna pogoda i wizja kolejnego lockdownu skutecznie zatrzymują nas w domach, gdzie obecnie spędzamy większość czasu. Oprócz pracy, zakupów i prozy codzienności, warto niekiedy ubarwić sobie dzień czymś kolorowym, miłym dla oka i ucha. Także dziś nadszedł czas na szybkie recenzje filmów muzycznych, które oglądałam na przestrzeni ostatnich miesięcy i mogę Wam polecić dla przełamania sztampowych pozycji serialowych (ktoś jeszcze nie widział ,,Gambitu Królowej" czy ,,The Crown"?).

Kilka propozycji łagodnych, jedna nieoczywista i jedna mniej przyjemna. Ale wszystkie wciągające i warte zobaczenia. 

1. Bohemian Rhapsody

Filmy oparte na prawdziwych postaciach i wydarzeniach, żądzą się swoimi prawami. Dla fanów Queen i Freddy'ego Mercurego to może nie pozycja obowiązkowa, ale na pewno przyjemna w odbiorze. Film nie jest rzetelną biografią zespołu (bo nie miał taką być), to raczej wizja oparta w sporej mierze na przypuszczeniach, prawdopodobieństwach i pewnej symbolice. Moim zdaniem wizja udana, wzruszająca, nieco patetyczna i bardzo przyjemna dla ucha - aż chce się wspomnieć, że za krótka! Gdy w filmie trwa Live AID, czyli popisu umiejętności Queen na scenie, każdy widz jest już rozgrzany do czerwoności i śledzi każdy ruch sceniczny, każde wiernie odtworzone z oryginałem minuty pamiętnego koncertu, chociaż trochę skróconego. Wszystko to wbija fotel, ale niestety właśnie w tym kulminacyjnym momencie film się kończy. Nie zostały pokazane ostatnie lata walki Freddiego z chorobą, ani praca na planie teledysków mimo bólu i zmęczenia. Aż człowiekowi żal takiego zakończenia, chętnie pobyłby z zespołem i ich nieśmiertelną muzyką trochę dłużej. Ale może to i lepiej - dzięki wspaniałej roli Maleka pozostaje nam w pamięci obraz Freddiego w najlepszej krasie. Mimo skoków w chronologii i małych zmian faktów, nie psują całości filmu. Pozostali aktorzy całkiem nieźle wywiązują się ze swoich ról, a muzyka broni się sama. Dzięki temu możemy wracać do filmu co jakiś czas i oglądać go ponownie. I ponownie.

Tak, przedstawienie musi trwać, a Queen jest przecież wieczny! I film jest ich dobrym pomnikiem. 

2. The Dirt 

Moje ostatnie odkrycie, które zdążyłam już obejrzeć kilka razy. Chociaż wielką fanką Motley Crue nigdy nie byłam, to gdzieś tam znałam ich utwory i kojarzyłam raczej z wybrykami i natapirowanymi fryzurami. Muszę przyznać, że film o zespole został nakręcony z należytym rozmachem, humorem i bezkompromisowo, naprawdę zadowoli niejednego wiernego fana. Oparty na podstawie bestsellerowej biografii Motley Crue, pokazuje niemal wszystko - wzloty i upadki zespołu, osobiste tragedie, kontrowersyjne zachowania, szalone narkotykowo-alkoholowe ekscesy i powstanie świetnej muzyki. Po prostu czysty, brudny i ostry, jak prawdziwy rock'n'roll lat 80-tych, bez ugrzecznienia i wybielania. Do tego świetnie obsadzeni aktorzy (MGK i Iwan Rheon potrafią skraść show, nawet jeśli pojawiają się tylko na chwilkę). Jedyny minus? Niedosyt! Nie wiadomo kiedy zlatuje nam ta pokręcona historia i chciałoby się więcej. To opowieść o sławie i cenie, jaką się płaci za życie pełne skandali, w bardzo dobrym wydaniu. Jeden z lepszych filmów, jakie w ostatnich miesiącach dodał Netflix. Zdecydowanie wart polecenia.

I zdecydowanie nie dla dzieci. 

3. Rocketman

Jak już zahaczyłam o ,,Bohemian Rhapsody" to szkoda by nie wspomnieć o innej filmowej biografii muzyka, która pojawiła się kilka miesięcy później. Twórcy filmu już od samego początku oswajają nas z poetycką narracją, formalna brawurą i niezwykłym ukazaniem historii narodzin prawdziwej gwiazdy. Najlepiej podejść do niej na surowo, bez żadnych oczekiwań i liczenia na przyjemną i sztampową chronologię życia Eltona Johna, okraszoną jego kolorową muzyką i wizerunkiem. ,,Rocketman" to najbardziej uczciwy z ostatnich muzycznych obrazów filmowych, gdzie używki, rozpusta i orientacja seksualna nie są tylko upchane gdzieś z brzegu kadru, ale otwarcie dzierżą batutę i dyrygują całą orkiestrą. To na nich opiera się oś filmowej biografii Eltona - bardzo prostej i przewidywalnej opowiastki o wychodzeniu z nałogów, odkrywaniu własnej tożsamości i godzeniu się z przeszłością. Chociaż liczyłam na mniej brokatu i kalifornijskiego przepychu, a więcej realizmu, to biografię ogląda się całkiem przyjemnie. Z drugiej strony, to właśnie ten obiecywany blichtr i brak cenzury są największym magnesem przyciągającym do filmu. Pełno tu estetyki na granicy kiczu, wielobarwności i pawich piórek - wszystkiego co posiada sam główny bohater. No i Taron Egerton w tytułowej roli - prawdziwe chapeau bas! 

Ale jeśli liczyliście na więcej skandali, brudów i kontrowersji (jak szumnie obiecywał reżyser) to obejrzyjcie pozycję nr 2 z listy. Albo przejdźcie do kolejnych. 

4. Control

Może niewielu z Was kojarzy zespół Joy Divison, ale gdyby ktoś obok puścił ,,Love Will Tear Us Apart" to zapaliłaby się niejedna lampka. Jak opisać ten film? Ponury i ekscentryczny, jak sam wokalista genialnej grupy. Ian Curtis to postać nietuzinkowa, która zmieniła oblicze muzyki rockowej i przeszła do historii (chociaż sam muzyk nie zdawał sobie z tego kompletnie sprawy). Niezwykle utalentowany i wrażliwy, zmagający się z epilepsją, miał w sobie charyzmę i marzył o sławie, ale nie radził sobie z własnymi emocjami. Był rozdarty pomiędzy dwoma kobietami: żoną i kochanką. W końcu nie wytrzymał presji i w młodym wieku popełnił samobójstwo, w przeddzień pierwszej trasy koncertowej Joy Division po USA. Reżyser filmu stara się odmitologizować postać lidera kapeli i pokazać człowieka uwikłanego w świat, niedoskonałego, który nie daje sobie rady i którego przerosła popularność. Czuł, że stracił kontrolę, stąd w tekstach utworu mówił o poszukiwaniu sensu, samotności i odrzuceniu. Film napawa smutkiem, skłania do refleksji i zostaje w pamięci na długo. Do tego jest zobrazowany pięknymi czarno-białymi zdjęciami oraz oryginalną muzyką, co idealnie oddaje charakter historii i nadaje swoistego smaczku. 

5. Władcy Chaosu

W końcu ktoś odważył się nakręcić historię dość niszowego gatunku muzycznego jakim jest black metal. Twórcy filmu próbowali przedstawić, w jaki sposób w umysłach nastolatków z Norwegii narodziły się pomysły na jeden z najmroczniejszych nurtów muzycznych w historii. Produkcja opowiada o początkach dwóch najważniejszych kapel tamtego okresu - Mayhem oraz Burzum, narodzinach subkultury, ale także o norweskiej młodzieży i zasłanianiu się sztuką, by przekraczać kolejne granice. Wbrew pozorom to nie jest film dla ,,prawdziwych" black metalowców, raczej dla ciekawskich, by zrozumieć skąd wzięły się pewne ideologie i działania (ktoś jeszcze nie słyszał o płonących kościołach w Skandynawii?), wczuć się w mroczny, brutalny i czasem wręcz groteskowy klimat. To wejście do grona przeintelektualizowanych introwertyków, którzy inaczej postrzegają świat, są zbuntowani, ale też często niezrównoważeni. I do tego bardzo młodzi. To naprawdę mieszanka wybuchowa, momentami absurdalna, zakrawająca o śmieszność. Ale nie sposób opowiedzieć o muzyce i tworzących ją dzieciakach bez pewnej dozy humoru. Bywa wesoło, ale zdecydowanie nie jest to komedia. Warto do niej podejść z otwartym umysłem, wtedy mniej rażą pewne spłycenia czy przeinaczenia faktów. Dla niektórych może to być podróż sentymentalna, dla innych - mocne, trudne kino ukazujące kawał mało znanej historii muzyki. Przez ten twór przewijają się najróżniejsze nastroje -  miejscami straszne, ale też hipnotyzujące. Scena metalowa nie została pokazana w nim korzystnie, a na pewno nie ukazano, co sprawiło, że była fenomenem i inspiracją dla tysięcy ludzi na całym świecie. Po seansie pewne obrazy zostają w pamięci na dłużej, dlatego lepiej nie podchodzić do tej pozycji, gdy ma się gorszy dzień. 

You Might Also Like

0 komentarzy

Dziękuję za każdy komentarz :) Staram się odpowiadać na wszystkie wiadomości. Jeśli chcesz to obserwuj ;)